czerwca 04, 2020

Majowe przyjemności

Nawet jakbyśmy nie chcieli ich widzieć, to lilaki i tak atakują nas z każdej strony. Za oknem, w ogrodzie, w parku  a jeśli mamy daleko do zieleni, to na pewno fiolety i biele drobnych kwiatów napotkamy na instagramie. Trudno się dziwić, na ich zapach nie można pozostać obojętnym i zawsze mamy nadzieję, że ich uwiecznienie na fotografii zatrzyma gdzieś tę subtelną majową woń.

Dawniej, gdy wybierałam się na legalną kradzież lilaka, zawsze padał deszcz. Przedzieranie się przez lekko mokre krzewy jest może nieco romantyczne i na pewno pozostanie zapamiętane na długo, jednak ten moment jest często równoznaczny ze zmierzeniem się ze stadem ślimaków. Nie wchodziły tutaj w grę żadne radykalne posunięcia  w wieku jeszcze dziecięcym przenosiłam je skrupulatnie z drogi na trawę. A że ślimaków było mnóstwo, tak też kończyłam z mniejszą ilością kwiatów niż liczbą "uratowanych" mięczaków na koncie. Obecnie nie zauważam ich już zbyt dużo. Nie wiem, czy są one ostatnio mniej skłonne do przechadzek, czy też z wiekiem traci się gdzieś tę spostrzegawczość. Niezależnie od tych drobnych istot, w tym roku liczba bzów w moim mieszkaniu była chyba rekordowa, czego dowody poniżej.






Mam pewien problem z uciekającym drożdżowym ciastem. Jego wyprawy poza miskę czy formę do pieczenia zdarzają mi się o wiele za często. Zazwyczaj jest to powodowane moją niedokładną lekturą przepisów, a co za tym idzie, częste dodawanie składników "na oko". Nie inaczej było w maju, jednak albo sprzyjało mi szczęście, albo to już wprawa w odmierzaniu, ponieważ tym razem ciasta drożdżowe powiększały się w dość kontrolowany sposób. Brak dokładności w czytaniu receptur jednak pozostał, o czym świadczy poniższe ciasto, które pierwotnie miało być dwoma keksami, a nie jednym wielkim twarogowym potworem. Ale, szczegóły. Forma na szczęście nie wpływa na cudowny smak.

Drożdżowy zawijaniec z twarogiem i żurawiną, według przepisu Moje Wypieki.

Poza twarogowymi przygodami, w maju było dość... żółto. To czas kwitnienia wielu roślin o takich barwach. A i w końcu dostrzegłam różnicę między glistnikiem jaskółcze ziele a różnymi jaskrami, która jest dość oczywista. Jednak mieszkając w mieście nie zawsze ma się możliwość swobodnego buszowania po chaszczach, więc takie cuda można niestety przeoczyć. Teraz jednak nie mam zamiaru ich unikać, co na szczęśćie wychodzi mi coraz lepiej.

Cytrynowa babka piaskowa Wioli w towarzystwie żółtych jaskrów oraz Leśne rośliny zielarskie z 1987 roku.


* * *

Agnieszka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję :))

Copyright © Rękodzieło-art , Blogger